Pomysł, że ciało i umysł człowieka to dwa niezależne od siebie byty, tak samo jak pogląd o odrębności sfery emocjonalnej („serca”) i poznawczej („rozumu”), jest niezwykle popularny w potocznym myśleniu. Jest też błędny i – w moim przekonaniu – szkodliwy.
Pół biedy, jeśli takie ujęcie jest pomocne przy „roboczym” opisywaniu konfliktów wewnętrznych, czy porządkowaniu motywacji. Gorzej, jeśli za tym schematem pójdziemy dalej i w swoich specjalizacjach będziemy traktowali człowieka jako istotę targaną sprzecznymi interesami przez każdy z tych obszarów, jako istotę funkcjonującą w ciągłym konflikcie wewnętrznym, za którą jakaś trzecia siła (jaka?) musi coś rozstrzygać, negocjować, na coś wywierać presję.
Drogi, którymi nie warto podążać
Specjalista, który skupia się na jednej z ww. sfer a ignoruje drugą (lub – co gorsza – uważa ją za wroga – swojego i pacjenta), będzie musiał wkładać w swoją pracę o wiele więcej wysiłku niż ten, który traktuje człowieka holistycznie. Prędzej czy później narazi się on na frustrację i niepowodzenia, gdy najlepsza interwencja i najtrafniejsze zalecenia zawiodą, gdy proces leczenia nie będzie przebiegał po jego myśli, hamowany przez nieuwzględnione wcześniej motywy. Można oczywiście za ten stan rzeczy obwiniać pacjenta, nazywać go trudnym czy opornym, jednak bardziej pożyteczne będzie zapytać SIEBIE, jaki aspekt nie został PRZEZE MNIE uwzględniony?
Psycholog czy psychoterapeuta nie skupia się wyłącznie na tym, co mówi do niego pacjent, ale także zwraca uwagę na komunikaty płynące z jego ciała (gdy ten płacze, kiedy jest spięty lub zrelaksowany). Analogicznie fizjoterapeuta – powinien uwzględniać lęki, motywacje czy nadzieje osób, które zwracają się do niego o pomoc.
Co sprzyja terapii?
Na szczęście coraz więcej osób jest świadomych wzajemnych zależności między stanem psychicznym i fizycznym. Wpływamy na umysł przez ciało – chodzimy na jogę lub masaż żeby się zrelaksować, biegamy by rozładować stres, „zarządzamy” nastrojem przy pomocy farmakoterapii lub używek. Co do wpływu w drugą stronę mamy więcej wątpliwości. A przecież wystarczy pomyśleć chwilę o cytrynie, żeby zaktywować ślinianki, zobaczyć kogoś ukochanego, żeby wywołać zmianę tętna, czy też przestraszyć się, by w organizmie uruchomił się cały szereg fizjologicznych zmian (gęsia skórka, zimny pot, napięcie mięśni, zwężenie źrenic itp.) świadczących o „postawieniu” organizmu w stan walki lub ucieczki.
Nastawienie pacjenta do własnych dolegliwości, sposób w jaki myśli o swojej ograniczonej sprawności, wszystkie jego lęki, myślenie o konsekwencjach, gdy jego stan się poprawi, a także wyobrażenie procesu zdrowienia – to wszystko decyduje o skuteczności fizjoterapii. Warto pamiętać, że na nastawienie pacjenta, pewien wpływ ma również fizjoterapeuta i jego relacja z chorym. Terapeuta, który jest świadomy tego wpływu, może nim dobrze pokierować. W związku z tym powinien uważnie obserwować, co dzieje się z pacjentem w sferze emocjonalnej i reagować na to z pożytkiem dla chorego i ich wzajemnej współpracy.
Oczywiście nie chodzi o to, by fizjoterapeuta amatorsko zajmował się psychoterapią (są tacy, którzy kształcą się w kierunku psychoterapii a potem świetnie łączą obie dziedziny). Jednak całościowe spojrzenie fizjoterapeuty na pacjenta i zrozumienie podstawowych mechanizmów psychologicznych, może wzmocnić efekt terapii. Pamiętajmy, że słowa i relacja z drugim człowiekiem mają moc zarówno koić, jak i ranić, wzmacniać lub osłabiać… Od nas zależy, jaką „drogę” wybierzemy.
autor : Marta Sokołowska